Korowanie wikliny: gotowanie
Pisałem już, jak można korować wiklinę choćby przy ognisku, żeby wypleść w koszu białą gimę. Jednak tamta metoda nie sprawdzi się, kiedy trzeba okorować większą ilość surowca. W takiej sytuacji warto wiklinę najpierw ugotować, bo z wygotowanych witek łatwo później zerwać korę. Można to zrobić nawet w warunkach domowych. Potrzebny jest garnek, możliwie duży. Niezły będzie na przykład jakiś stary gar do bigosu.
Ładujemy do niego wiklinę. W zależności od wielkości garnka i długości wikliny trzeba wkładać po kilka/kilkanaście witek na raz, warstwa za warstwą.
Łatwiej się to robi, jeśli wkładanie wikliny zacznie się od cienkich końcówek. Dokładamy witki, aż wypełnimy garnek.
Garnek jest już pełen, więc można gotować. Tutaj mała podpowiedź: zagotowanie na raz kilkunastu litrów wody może przekraczać możliwości zwykłej kuchenki, więc wodę gotuje się w innym garnku i stopniowo dolewa do wielkiego gara. Tym sposobem warzyłem wiklinę nawet na elektrycznym aneksiku kuchennym.
Jak długo gotować? Trudno powiedzieć. Źródła podają, że w przemyśle wikliniarskim przyjęło się gotować wiklinę 2 do 4 godzin. Ale w naszym domowym projekcie niekoniecznie tak to musi wyglądać. Jeśli gotuje się krócej, korę trudniej potem zedrzeć, a witki są jaśniejsze - wchłaniają mniej barwników z kory. Jeśli gotuje się dłużej (czyli wspomniane 2-4 godzin), korę zdejmuje się łatwiej, a witki są ciemniejsze. Poza tym dłuższa i grubsza wiklina, to dłuższe gotowanie, i na odwrót. Więc nie ma uniwersalnej zasady. Ale też trudno coś tu szczególnie zepsuć. Proponuję na początek pogotować powiedzmy półtorej godziny i zobaczyć, jak wyszło. Ja raczej nie gotuję dłużej.
Po ugotowaniu wikliny ostrożnie, bardzo ostrożnie, zlewamy wrzątek. Tu nie ma żartów. Jeśli operacja miałaby być karkołomna, lepie zostawić gar, aż woda przestygnie. Później studzimy wiklinę zimną wodą i zabieramy się do korowania. Potrzebne narzędzie bardzo łatwo zrobić. Ja rozszczepiam patyk i związuję go z jednej strony. W szczelinę między połówkami wkładamy witkę, zaciskamy patyk i tę witkę przeciągamy. Czasem, żeby kora zaczęła schodzić, wystarczy przeciągnąć raz, kiedy indziej trzeba tę czynność powtarzać.
I tak sobie korujemy, witka za witką, aż przerobimy cały kontyngent.
Mamy wyklinę, więc można wyplatać. Zachęcam do przeczytania o tym, jak wypleść dno i ściany koszyka.
Jeśli ktoś interesuje się trochę bushcraftem, to zapewne wie, że wiosną kora wierzbowa praktycznie sama odchodzi i cały ten cyrk z gotowaniem byłby zupełnie niepotrzebny. Więc dlaczego nie zebrać wikliny wiosną i nie korować jej właśnie wtedy? Można to zrobić. Ale trzeba się idealnie wstrzelić. Po tym, jak ruszą soki, jest taki krótki okres, w którym można jeszcze zebrać wiklinę, bo zachowuje ona swoje najlepsze właściwości, a kora już łatwo odchodzi. Jednak zasadniczo wiklina zebrana wiosną i latem gorzej sprawdza się w wyplataniu, o ile w ogóle się do niego nadaje. Znacznie
łatwiej się łamie, jest mniej giętka, a zrobione z niej kosze w trakcie schnięcia miejscami czernieją. Oprócz tego zbieranie wikliny wiosną i latem ma
negatywny wpływ na roślinę, wierzba gorzej to znosi. Więc przyjęło się ścinać wiklinę zimą, kiedy kora silnie przywiera do rdzenia. W związku z tym, żeby ją
usunąć, stosuje się gotowanie. Można też wsadzić witki do moczarek albo pędzarni. Ale dzisiaj piszę o gotowaniu.
Produktem ubocznym korowania jest...? Tak, kora. Co z nią zrobić? Na przykład skręcić sznur. Kora wierzbowa jest w naszym klimacie klasycznym dzikim surowcem, który można wykorzystać w powroźnictwie. Łatwo ją pozyskać wiosną, trudniej zimą, więc jeśli lubisz skręcać sznury, gotowanie wikliny może być sposobem, żeby uzupełnić sobie zapas surowca także w zimnych miesiącach.
Uwaga: Nie jestem specjalistą. Staram się pisać o rzeczach, które sam stosuję i z którymi mam pewne doświadczenie, ale mogę się mylić. Jeśli zauważysz jakiś błąd, napisz w komentarzu.
Komentarze
Prześlij komentarz